9/02/2017

Stadion Narodowy, kryzys i pół miliona na koncie .

Dla wielu Polaków Mistrzostwa Europy 2017 zakończyły się wraz z meczem barażowym, w którym nasza reprezentacja uległa Słowenii. Mimo wielkiej goryczy EuroVolley trwa nadal, a moi koledzy po fachu, których często na pierwszy rzut oka nie widać, nieustannie pracują, o czym świadczą wszelkie fotorelacje, nowinki, zapisy i wywiady, które na co dzień czytacie czy oglądacie. Myślę, że warto to doceniać :)

Wielokrotnie pytaliście mnie o moje wrażenia z ceremonii i meczu otwarcia na Stadionie Narodowym. Cóż.. Po Mistrzostwach Świata 2014, oglądanych w telewizji czy strefach kibica, niewątpliwie wzrósł mój apetyt. Gdzieś w głowie miałam cel, aby kiedyś stać się częścią takiego wydarzenia. Okazja nadeszła. Pomimo tego, że w mojej redakcji jest wiele osób, szanujemy się i potrafimy zdrowo dzielić między sobą pracę. Na tegoroczne mistrzostwa każdy obrał swoją bazę i dostał szansę, aby ubiegać się o akredytację. Nieco ryzykownie podjęłam się rozpoczęcia w stolicy. Szczerze przyznaję, że do ostatniej chwili miałam wielki dystans do realnych szans na swój udział. Tym bardziej cieszyła mnie późniejsza pozytywna decyzja w tej sprawie. Dostałam swoje własne powołanie na Mistrzostwa Europy. Dla tak młodej osoby to niesamowite przeżycie i zaszczyt, ale również ogromny sprawdzian i wielkie wyzwanie. Szczególnie, że finalnie zostałam jedyną akredytowaną fotograf z redakcji z możliwością dokumentowania naszej reprezentacji. Moje osobiste mistrzostwa miały zawierać się zatem jedynie w jednym dniu, w kilku godzinach. Misja "być albo nie być". 

Pogoda była ładna, niczego nie zapomniałam spakować, zdążyłam nawet na wcześniejszy tramwaj i weszłam bez problemu do pociągu. Przed sobą miałam bezpieczny zapas czasu, a w powietrzu unosił się zapach przygody, po którą zmierzałam. To wszystko było jednak zbyt piękne :) Niedługo potem mój pociąg stał gdzieś w lesie pod Koluszkami. "Mamy popsuty tabor. Postoimy dłuższą chwilę." No i postaliśmy.. A wszystko szlag trafił.

Drzwi taksówki trzasnęły i ruszyłam szukać swojej bramy, podczas gdy bagaż na ramieniu stawał się coraz cięższy. Spóźniona i zestresowana szłam slalomem pod prąd biało-czerwonego tłumu. Że też nie włączyłam jakiegoś Endomondo.. bo dystans, który wydeptałam wokół stadionu liczyć można chyba w kilometrach. Ludzi w odblaskowych kamizelkach było jak mrówek. Czułam się jak terrorysta debiutant, haha, bo pilnowali media chyba bardziej niż kogokolwiek innego. Żeby jeszcze każdy z nich był tak obeznany w terenie, jak skłonny do żarcików i pogawędek.. Dotarłam. Schody, windy, labirynty. Ceremonia otwarcia trwała. Głęboki oddech, kamizelka "photo" na plecy i ruszyłam na trybuny. Krok naprzód i zobaczyłam Was wszystkich, a serducho zaczęło bić jeszcze szybciej. O mały włos nie staranowałam Cugowskich, a potem już tylko dryfowałam po biało-czerwonym morzu kibiców w poszukiwaniu dobrych kadrów, bowiem do czasu rozgrzewki media miały do dyspozycji jedynie trybuny. Potańczyli, pośpiewali, playback się nie zaciął. Można było zaczynać :)


Przyszedł czas zejść na płytę. To chyba zawsze najbardziej emocjonujący dla mnie moment. Zaczęło się zabawnie, bo wraz z kilkoma fotografami, zupełnie bez problemu, przeszliśmy przez parę bramek i wiecie gdzie się znaleźliśmy? Na czerwonym dywanie, tuż pod tłumem kibiców i jednocześnie w samym centrum wybiegu dla zawodników. Tak coś czułam, że nie powinno nas tam być, haha. Po chwili rzuciło się na nas kilku osiłków i trzeba było w obstawie się ulotnić. Było z czego się pośmiać i na pewno będzie co wspominać. Ogrom stadionu w pewnym sensie mnie przytłaczał. Dotarłam do boiska i mina mi zrzedła.. Na stadionie znaleziono miejsca dla ponad 65 000 ludzi. Dla mediów pozostawiono pas o szerokości metra i nikogo nie interesowało, czy wpłynie to na naszą pracę. Wysokie bandy i niskie ławeczki, ścisk wśród facetów z teleskopami, a na plecach tłum krzyczących ludzi. Z grzeczności, aby nie zasłaniać, nie było nawet możliwości by wstać. Klęknąć też było ciężko na takiej powierzchni, wśród warkoczy kabli, innych przewodów technicznych, pozostawionych fragmentów aparatów i różnorakich gadżetów. Nie wspomnę o robactwie, ale w końcu to stadion piłkarski.. :) Siatkarska uczta ledwo się rozpoczęła. Po raz pierwszy w życiu czułam się tak okropnie słaba jeszcze zanim wystartował mecz.

Stanęłam do hymnu. Chyba dopiero wtedy w pełni dostrzegłam stadion. Oczy się zaświeciły i patrząc tuż zza pleców naszych siatkarzy serducho biło mi w rytmie Mazurka Dąbrowskiego śpiewanego przez ponad 65 000 gardeł. Z wrażenia nie otworzyłam nawet buzi.. śpiewała dusza. Magiczna chwila. Co widać z dołu? Z dołu widać jedność. Piękną wizytówkę polskiej siatkówki. Mecz trwał, emocje schowałam do kieszeni. Chciałam udowodnić samej sobie, że nie jestem tam z przypadku, że zasłużyłam na to wydarzenie dotychczasową ciężką pracą.. i że mimo wszelkich przeciwności dam z siebie wszystko i tym razem. Sam mecz pamiętam średnio, ale tak to już jest. Nie siedzę za bandą, aby ze specjalnymi przywilejami oglądać zawodników. Praca z wizjerem na nosie do łatwych nie należy i swoje musi mi zabrać, abyście Wy mieli co później pooglądać :)


Głowa pękała, kręgosłup odmawiał posłuszeństwa, a trybuny Stadionu Narodowego przeobraziły się w rozmazaną plamę. Osłabłam i usiadłam za bandą. W jednej chwili w uszach słyszałam tylko ciszę i zalała mnie fala wszystkich możliwych emocji. W ostatnim czasie nie było mi łatwo. Wydarzyło się wiele przykrych i niezrozumiałych dla mnie rzeczy. W pojedynkę, ale z podniesioną głową i odwagą na ramieniu stawiałam czoła problemom małym i dużym, jednak nie zawsze było kolorowo. Stety niestety, ale coraz częściej moja pasja/praca zazębia się z życiem osobistym, a to pisze różne scenariusze. Czasami nawet pośród największego tłumu jesteśmy samotni i bezradni. Koniec ubiegłego sezonu był dla mnie trudny mimo tylu wspaniałych wydarzeń, które mogłam dokumentować. Wiele razy rzucałam sprzęt w kąt i zadawałam sobie pytanie "po co tak właściwie ja to wszystko robię?" To samo hasło padło na Narodowym. Opadłam z sił. Jak w tanim filmie ostatnie trzy lata mignęły mi przed oczami. Spojrzałam jednak na to, co miałam na szyi i w rękach. Pomyślałam o tych wszystkich ciężkich momentach, które doprowadziły mnie w to miejsce. O chwilach radości i celach, które wciąż na mnie czekają. Mam dwadzieścia lat, na koncie blisko pół miliona pstrykniętych zdjęć, robię to, co kocham, cały czas się uczę i wszystko wciąż jeszcze przede mną..

To była wyjątkowa przygoda. Na pewno została okupiona wcześniejszą ciężką pracą, wieloma wyrzeczeniami i poświęceniami również tych osób, które mnie wspierały. Niewątpliwie dla takich wydarzeń i chwil warto żyć. Zapamiętuje się je na całe życie, choć ciężko radować się w pełni, gdy mecz i mistrzostwa kończą się dla Polski dość smutno i zdecydowanie za szybko.. A zdjęcia? Ja nigdy nie jestem z nich zadowolona. Zawsze można lepiej i bardziej :) Na szczęście jesteście Wy i za wszelkie pochwały i gratulacje ogromnie Wam dziękuję!


6 komentarzy:

  1. Jeśli mogę spytać. Jakiego trybu af używasz podczas meczu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różnie.. naprzemiennie AF-S/AF-A, zazwyczaj punktowy

      Usuń
  2. Wybierasz się na gigantów siatkówki do Wielunia?

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba rzadko kiedy taki wyjazd udaje się bez żadnych "przygód", coś o tym wiem :D Przynajmniej jest co później wspominać...
    Ale ostatecznie dałaś radę i zrobiłaś naprawdę świetne zdjęcia, gratulacje! I powodzenia z kolejnymi wyzwaniami :)

    OdpowiedzUsuń